Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 748.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 52:38 |
Średnia prędkość: | 14.23 km/h |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 41.61 km i 2h 55m |
Więcej statystyk |
Miało być mało...
-
DST
64.30km
-
Czas
03:12
-
VAVG
20.09km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Miałem tylko zrobić pewien mały zakup "za miedzą", no ale jak już tam wjechałem w tak piękny poranek, jak poczułem ten ciepły wiatr, jak zobaczyłem te drogi w polach, to żal mi się zrobiło i pojechałem jeszcze tu (Plöwen) o i jeszcze tu zajrzałem(Gellin), a no to może jeszcze tu(Neu Grambow), bo mam jeszcze chwilę. I tak się zrobiło późno a ja jeszcze w Grambow; no to szybko szybko, bo nie ma czasu ..... i zdążyłem do pracy :-)) Jak wiadomo ona nie jest zając i nie ucieknie, ale szef nie lubi spóźnialskich. I co ja bym powiedział? Że niby cały ranek śmigałem po polach na rowerze? A i jeszcze leżałem w trawie i gapiłem się na bociany...
Do pracy, tylko do pracy
-
DST
9.90km
-
Czas
00:31
-
VAVG
19.16km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostry klimat :-)))
Do Zoo w Eberswalde
-
DST
76.00km
-
Czas
05:16
-
VAVG
14.43km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pobudka o czwartej nad ranem nawet latem, nie należy do moich ulubionych punktów programu. Co prawda na wakacjach ptaki budziły mnie o tej godzinie codziennie, ale to były wakacje. Wstaliśmy jednak i popedałowaliśmy na dworzec, żeby "skoroświtnym" pociągiem dotrzeć do Angermünde. Na dworcu była już dość liczna grupa ogarniętych cyklozą dzieciaków objuczonych do granic wytrzymałości rowerów. Dobrze, że DB ma takie a nie inne wagony dla cyklomaniaków.Pociąg też chyba nie lubił w niedzielę ruszać za wcześnie, bo przez 20 minut odmawiał współpracy; w końcu jednak ruszył.Bez biletu (brak automatu w pociągu)dojechaliśmy do Angermunde, które jeszcze spało. Tylko nieliczni odwiedzali dworcowy sklepik w poszukiwaniu świeżych bułek, co i my uczyniliśmy. Lekko posileni ruszyliśmy w drogę biorąc kurs na lasy Grumsiner Forst. Słońce zaczynało już lekko przypiekac, gdy wspinaliśmy się asfaltową szosą wciąż w górę i w górę. W końcu podjazd skończył się, słońce nagla się schowało a my zaczęliśmy zjazd. Zrobiło nam się nawet dość chłodno, więc postanowiliśmy zrobić pauzę kawową we wsi Neugrimnitz, przed którą zaskoczyl nas nagle ten wspanialy dźwięk. Karolina nie wiedziała co to jest, ale ja nie mialem najmniejszych wątpliwosci: to był klangor.Faktycznie:na łące przy szosie para żurawii dawała poranny koncert. Nasz nastepny punkt orientacyjny to jezioro Grimnitzersee: jadąc wzdłuż jego brzegów dojechaliśmy do Joachimsthal, wyjeżdzając w miejscu, w którym znleźliśmy się wiosną, gdy zgubiliśmy drogę. Teraz mogłem już jechać na pamięć do Jeziora Werbellinsee i wzdłuż jego pięknych wysokich brzegów. Na samym szczycie zrobiliśmy przerwę śniadaniową połączoną z obserwacją życia w dużej kolonii wielkich mrówek. Patrząc na ściółkę miało się wrażenie, że cała się rusza. Karkołomne zjazdy ze skarp wzdłuż jeziora były czystą przyjemnością dla całej naszej ekipy. Tak jak nie mieliśmy po raz drugi okazji wejścia na wieżę widokową w Joachimstahl (znów byliśmy za wcześnie), tak tym razem udało nam się obejrzeć proces przepływania kajakarzy i łodzi przez śluzę Eichhorst. Zaś na moście nad Kanałem Odra-Havela spotkaliśmy się z dużym szwajcarskim wycieczkowcem z Bazylei o swojsko brzmiącej nazwie "Fryderyk Chopin". Na wjexdzie do Finowfurt Edith złapała kapcia, co wymusiło kolejną przerwę. Dobrze, że chmury wyglądające na deszczowe przegonił wiatr i wyjrzało słońce. Potem rozpoczęła się bardzo przyjemna jazda wzdłuż Finowkanal, która jak się okazało była pogonią za deszczem. W Eberswalde widoczne były spore kałuże a pod samym ogrodem zoologicznym zaczęło kropić. Na szczęście to nie popsuło nam humorów i zaczęło się oglądanie zwierząt mniej lub bardziej egzotycznych. Były tygrysy, lwy, gepardy, konie, zebry, osły, pingwiny, orły i świnie. Oczywiście placyk zabaw, który jak wiadomo jest stałym i nie podlegającym negocjacjom punktem programu. Ze zwierząt najważniejsze tym razem byly... małe małpki marmozety i tygrysy. Po kilku godzinach dojechaliśmy bez problemów na dworzec i pociągiem wróciliśmy do Szczecina.
Zdjęcia z wycieczki tutaj
Dziś do roboty...
-
DST
10.10km
-
Czas
00:31
-
VAVG
19.55km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
...a w niedzielę do Zoo :-)) Pobudka o czwartej. Na Rugii obudziłyby mnie o tej godzinie ptaki, ale tu muszę polegać na budziku
15:30 ; ale się działo...
-
DST
20.50km
-
Czas
01:14
-
VAVG
16.62km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powrót z pracy zaczęliśmy z Edtih w słońcu, ale z zachodu za nami już nadciągały czarne chmury. Dojechaliśmy Derdowskiego do Taczaka i zaczęło się: wiatr, grad, strumienie wody, latające gałęzie itd. itp. Zdążyliśmy zjechać na przystanek pod wiatę, pod którą spędziliśmy pół godziny. Przypomniał mi się pod tą wiatą taki wierszyk Zofii Beszczyńskiej, który czytam dzieciom na dobranoc:
burza
była nieduża
całkiem mała właściwie
lub jeszcze mniejsza nawet
tak że się zupełnie nie zdziwię
kiedy się w końcu okaże
że tylko pokropiło
że tylko zaświeciło
a burzy wcale a wcale
i nic a nic
nie było
No i faktycznie ciąg dalszy powrotu odbył się w pięknym słońcu. Edith w związku z tymi wydarzeniami zafundowała sobie ochraniacze na buty... a co... jesień blisko.
Do roboty i z powrotem
-
DST
22.90km
-
Czas
01:14
-
VAVG
18.57km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pochmurno rano a wieczorem powrót w deszczu...
Do pracy jakby bliżej, bo "chwilowo" jestem na prawym brzegu
-
DST
20.10km
-
Czas
01:02
-
VAVG
19.45km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pogoda zmieniała się dziś jak w kalejdoskopie (albo jak na Rugii): słoneczko, nawałnica i znów słoneczko...
Szczecin-Rugia-Szczecin; było pięknie...
-
DST
13.90km
-
Czas
00:49
-
VAVG
17.02km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
...tylko kiedy ja to opiszę ??? Jutro trzeba do pracy wrócić :-(((
Rowerowa Rugia 2012, czyli wakacje bez samochodu ; dzień 10
-
DST
37.50km
-
Czas
02:55
-
VAVG
12.86km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
No cóż obmyślamy, planujemy a i tak na końcu wszystko weryfikuje życie. Tego ranka też nastąpiła weryfikacja planu. Pojechaliśmy do portu, a na statku informacja: dziś nie płyniemy, alternatywne połączenie dla rowerzystów na Uznam z Göhren, lub jutro stąd. Jutro stąd tak samo pewne jak i dzisiaj. Ponieważ do odpłynięcia statku z Göhren było jeszcze kilka godzin zdecydowaliśmy się pojechać na Klein Zicker. Więc jednak Edith zobaczy to miejsce i poczuje wiatr we włosach. Po wizycie na wietrznym przylądku, gdzie wiało chyba jeszcze mocniej niż wczoraj pojechaliśmy do Göhren. Resztę dnia do rejsu spędziliśmy na znanej nam już plaży. Rejs trwał niecałe dwie godziny i wieczorem zacumowaliśmy w Peenemünde. Nasze pierwotne plany co do dotarcia dziś na pociąg do Świnoujścia uważaliśmy już za niemożliwe do wykonania i raczej w grę wchodził nocleg na campingu. Jadąc z Peenemünde ścieżką rowerową jechaliśmy przez las, do którego wstępu bronią szlabany i tablice ostrzegawcze. Okazuje się, że tereny te były wiele lat wykorzystywane przez wojsko i nie zostały sprawdzone i oczyszczone z niewypałów. Bezpieczne jest tylko poruszanie się asfaltową ścieżką dla rowerów i pieszych o czym uprzejmie informuje na tablicach pan burmistrz. A obok jest linia kolejowa, a linia ta prowadzi do Świnoujścia. Udało nam się w Karlshagen złapać taki pociąg i po godzinnej podróży byliśmy w uzdrowisku. Jeszcze przeprawa promem i wpadamy na stację, ale bez wielkiego ciśnienia, bo do odjazdu pociągu, który ponoć zabiera rowery według naszych informacji jeszcze pół godziny. Edith idzie kupić bilety a my czekamy. Skład, który widzę już na pierwszy rzut oka nie ma chyba wagonu dla rowerów, ale jakoś damy radę… Edith w końcu przychodzi wściekła z biletami i mówi, że ten pociąg odjeżdża za 3 minuty a następny już rowerów nie zabiera. Rzucamy się więc na peron i lecimy do końca składu, bo oczywiście według słów obsługi rowery na końcu… Trzy minuty na trzy rowery i przyczepkę do postkomunistycznego wagonu po schodkach, gdzie rower z sakwami stanowi już problem. Na tablicy na peronie jak wół godzina odjazdu za minut piętnaście a „uprzejmy” konduktor mówi, że” oczywiście ten pociąg zabiera rowery, ale przecież wszystkich nie zabierze, a w ogóle to trochę późno przyszliście i rowery sobie wrzućcie, zaraz odjeżdżamy, bo on tak ma w swojej maszynce”. Szkoda, że jeszcze nie dodał, że „gówno go obchodzi czy się zapakujemy, bo on już rusza”. Jakoś wciskamy rowery przy pomocy innego rowerzysty z wagonu (dziękujemy Kolego!), blokujemy cały tył wagonu, składamy przyczepkę odpinając koła… jesteśmy w szoku: do tego pociągu co to niby przewozi rowery trudniej wsiąść niż na statek w Göhren nie wspominając o niskopodłogowym pociągu zza miedzy do Świnoujścia. Uprzejmość obsługi też powala, zwłaszcza gdy konduktor sprawdzając bilety dodaje jeszcze:„płaciliście kartą dlatego tak długo kupowaliście bilet”. No nie tu już słów brak: płacenie kartą opóźnia ??? chyba na PKP. No cóż jesteśmy „ w Polska” co widać, słychać i czuć. Na dworcu w Dąbiu sprawnie wywalamy wszystko z pociągu, którym jechało może ze dwadzieścia osób… Ta firma musi upaść… Tej nocy po krótkiej przejażdżce przez zasypiające już Prawobrzeże śpimy już we własnych łóżkach.
Zdjęcia z wyprawy tutaj
Rowerowa Rugia 2012, czyli wakacje bez samochodu ; dzień 9
-
DST
54.00km
-
Czas
04:05
-
VAVG
13.22km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano znów wita nas zmienna pogoda: po niebie przewalają się ciemne chmury, aby po chwili wyjrzał błękit i palące słońce. Jak tu się ubrać ? Po kilkuset metrach jazdy trzeba pozbyć się wiatrówek, bo powietrze staje się suche i gorące. W centrum Binz, przy deptaku pomiędzy morzem a jeziorem znajdujemy wspaniały plac zabaw dla dzieci, którego tematem jest woda. Żeby się na nim bawić dzieciaki muszą współpracować w pompowaniu, przelewaniu, przepychaniu i spiętrzaniu wody. Niezła zabawa dla małych i dużych. Spędzamy na nim trochę czasu, ale wyganiają nas ciemne chmury znów sunące po niebie. Choć okolica przepiękna chcemy uniknąć deszczu, więc ostro ruszamy do zamku myśliwskiego Jagdschloss Granitz. Leśna droga, na której panuje duży ruch rowerowy prowadzi cały czas pod górę. Ostatni odcinek to już ostry podjazd; gdy weń skręciliśmy po kilkuset metrach zrozumieliśmy żartobliwy ton starszego pana, który wyjeżdżając z niego życzył nam miłej jazdy. Jazda na pewnym odcinku zamienia się w pchanie objuczonych rowerów, ale cel osiągamy. Sam zamek…no cóż połowa elewacji jest w remoncie i zasłonięta rusztowaniami. Ponadto nie jest już biały przez co naszym zdaniem wiele stracił na swoim uroku. Piękne wnętrza i schody zapraszają do środka, ale my oglądamy go tylko z zewnątrz. Paulina z Karoliną wybrały zamiast zamku położony poniżej kolejny placyk zabaw dla dzieci tym razem o tematyce leśnej i zwierzęcej. Tak na marginesie te place zabaw tematycznie związane z miejscem, w którym są urządzone to ekstra pomysł. Dzięki temu zawsze coś można dziecku przekazać, wiążąc zabawę ze zwiedzanym miejscem; proste i skuteczne. Tymczasem wracamy do szlaku, który opuściliśmy wcześniej ciesząc się wspaniałym zjazdem, który z takim trudem zdobyliśmy wcześniej. Leśna szutrowa droga doprowadza nas przez Sellin i Baabe o ładnej klasycznej, willowej zabudowie do równie ładnego i zatłoczonego Göhren. Cały czas towarzyszy nam słyszalny w lesie gwizd parowozu kolejki wąskotorowej, której mimo kilkakrotnych przejazdów przez jej tory nie udaje nam się spotkać. Dopiero na stacji w Göhren mamy okazję zobaczyć skład i obserwować odjazd zabytkowego pociągu. Wizyta na plaży i tradycyjne frytki z rybną bułką przeciągają się z uwagi na piękną plażową pogodę. Wreszcie ostrym podjazdem pod górę wkręcamy się do miasta i gubimy drogę. I znów wizyta w informacji turystycznej kierują nas na właściwy szlak w kierunku Gager. Jedziemy ścieżką przez las, na której panuje niesamowity ruch rowerowy: nie da się nikogo wyprzedzić, bo z przeciwka też ciągle suną rowerzyści. Trzeba też uważać na pieszych przecinających drogę w drodze na ciągnące się kilometrami plaże. Wreszcie odbijamy na Gager opuszczając zatłoczony asfalt. To znak, że nasza wyprawa po wyspie powoli dobiega końca: z tej miejscowości na południowym krańcu półwyspu Mönchgut mamy odpłynąć do Peenemünde na Uznamie. Późnym popołudniem docieramy na camping, który wygląda jak żywcem wyjęty z czasów NRD. Najlepszym tego dowodem są … kafle w łazienkach z widokami Berlina (oczywiście wschodniej części) i napisami, że:”Berlin Hauptstadt der DDR”. Co ciekawe pani w recepcji mówi, że zapłacić trzeba jutro rano po śniadaniu. Lokalizujemy jeszcze mały port, w którym odnajdujemy nasz statek. Wszystko wskazuje na to, że jutro opuścimy Rugię. Ponieważ reszta ekipy jest zmęczona znów samotnie jadę przez Thiessow „na koniec świata”, czyli Klein Zicker. Co prawda chmury znów wyglądają na pełne deszczu, ale póki co nic z nich nie kapie. Asfaltową ścieżką przez las docieram do Thiessow, gdzie chcę wjechać na punkt widokowy. Okazuje się to niemożliwe, więc ruszam do Klein Zicker wjeżdżając na wał przeciwpowodziowy. I tutaj nagle dostaję w twarz takim podmuchem wiatru, jakiego na Rugii jeszcze nie doświadczyłem. Jednocześnie moim oczom ukazuje się piękny widok: otwarte wody morza, kilkunastu miotanych podmuchami wiatru kitesurferów, ostre słońce z jednej strony błękitnego nieba i ołowiane gnane tym wiatrem chmury z drugiej. Mocno naciskam na pedały a i tak nie daję rady jechać więcej niż 15 km/h. Droga do Klein Zicker prowadzi obok campingu dla surferów, czyli kawałka łąki nad samym brzegiem morza, gdzie wiatr nieustannie miota płachtami namiotów. Trzeba to naprawdę lubić, żeby zdecydować się na nocleg w tym miejscu. Klein Zicker kończy się zatoką dla samochodów, bo to już naprawdę koniec wyspy: dalej tylko klif i woda. Potwierdza to szyld piwiarni, głoszący, że to ostatnia „tankstelle” J Wieje tutaj niesamowicie a po wejściu na punkt widokowy na Lotsenberg otwiera się przed nami ekstra widok. Nie będę nic pisał; to trzeba zobaczyć i poczuć na twarzy… Piękne miejsce, ale muszę wracać. Po drodze łapie mnie jeszcze krótka ulewa, ale i tak było warto. Szkoda, że Edith nie zobaczy tego miejsca, tak sobie wtedy pomyślałem…