iskiereczka74 prowadzi tutaj blog rowerowy

Rowerowa Rugia 2012, czyli wakacje bez samochodu ; dzień 9

  • DST 54.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 13.22km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Unibike Expedition
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 lipca 2012 | dodano: 28.07.2012

Rano znów wita nas zmienna pogoda: po niebie przewalają się ciemne chmury, aby po chwili wyjrzał błękit i palące słońce. Jak tu się ubrać ? Po kilkuset metrach jazdy trzeba pozbyć się wiatrówek, bo powietrze staje się suche i gorące. W centrum Binz, przy deptaku pomiędzy morzem a jeziorem znajdujemy wspaniały plac zabaw dla dzieci, którego tematem jest woda. Żeby się na nim bawić dzieciaki muszą współpracować w pompowaniu, przelewaniu, przepychaniu i spiętrzaniu wody. Niezła zabawa dla małych i dużych. Spędzamy na nim trochę czasu, ale wyganiają nas ciemne chmury znów sunące po niebie. Choć okolica przepiękna chcemy uniknąć deszczu, więc ostro ruszamy do zamku myśliwskiego Jagdschloss Granitz. Leśna droga, na której panuje duży ruch rowerowy prowadzi cały czas pod górę. Ostatni odcinek to już ostry podjazd; gdy weń skręciliśmy po kilkuset metrach zrozumieliśmy żartobliwy ton starszego pana, który wyjeżdżając z niego życzył nam miłej jazdy. Jazda na pewnym odcinku zamienia się w pchanie objuczonych rowerów, ale cel osiągamy. Sam zamek…no cóż połowa elewacji jest w remoncie i zasłonięta rusztowaniami. Ponadto nie jest już biały przez co naszym zdaniem wiele stracił na swoim uroku. Piękne wnętrza i schody zapraszają do środka, ale my oglądamy go tylko z zewnątrz. Paulina z Karoliną wybrały zamiast zamku położony poniżej kolejny placyk zabaw dla dzieci tym razem o tematyce leśnej i zwierzęcej. Tak na marginesie te place zabaw tematycznie związane z miejscem, w którym są urządzone to ekstra pomysł. Dzięki temu zawsze coś można dziecku przekazać, wiążąc zabawę ze zwiedzanym miejscem; proste i skuteczne. Tymczasem wracamy do szlaku, który opuściliśmy wcześniej ciesząc się wspaniałym zjazdem, który z takim trudem zdobyliśmy wcześniej. Leśna szutrowa droga doprowadza nas przez Sellin i Baabe o ładnej klasycznej, willowej zabudowie do równie ładnego i zatłoczonego Göhren. Cały czas towarzyszy nam słyszalny w lesie gwizd parowozu kolejki wąskotorowej, której mimo kilkakrotnych przejazdów przez jej tory nie udaje nam się spotkać. Dopiero na stacji w Göhren mamy okazję zobaczyć skład i obserwować odjazd zabytkowego pociągu. Wizyta na plaży i tradycyjne frytki z rybną bułką przeciągają się z uwagi na piękną plażową pogodę. Wreszcie ostrym podjazdem pod górę wkręcamy się do miasta i gubimy drogę. I znów wizyta w informacji turystycznej kierują nas na właściwy szlak w kierunku Gager. Jedziemy ścieżką przez las, na której panuje niesamowity ruch rowerowy: nie da się nikogo wyprzedzić, bo z przeciwka też ciągle suną rowerzyści. Trzeba też uważać na pieszych przecinających drogę w drodze na ciągnące się kilometrami plaże. Wreszcie odbijamy na Gager opuszczając zatłoczony asfalt. To znak, że nasza wyprawa po wyspie powoli dobiega końca: z tej miejscowości na południowym krańcu półwyspu Mönchgut mamy odpłynąć do Peenemünde na Uznamie. Późnym popołudniem docieramy na camping, który wygląda jak żywcem wyjęty z czasów NRD. Najlepszym tego dowodem są … kafle w łazienkach z widokami Berlina (oczywiście wschodniej części) i napisami, że:”Berlin Hauptstadt der DDR”. Co ciekawe pani w recepcji mówi, że zapłacić trzeba jutro rano po śniadaniu. Lokalizujemy jeszcze mały port, w którym odnajdujemy nasz statek. Wszystko wskazuje na to, że jutro opuścimy Rugię. Ponieważ reszta ekipy jest zmęczona znów samotnie jadę przez Thiessow „na koniec świata”, czyli Klein Zicker. Co prawda chmury znów wyglądają na pełne deszczu, ale póki co nic z nich nie kapie. Asfaltową ścieżką przez las docieram do Thiessow, gdzie chcę wjechać na punkt widokowy. Okazuje się to niemożliwe, więc ruszam do Klein Zicker wjeżdżając na wał przeciwpowodziowy. I tutaj nagle dostaję w twarz takim podmuchem wiatru, jakiego na Rugii jeszcze nie doświadczyłem. Jednocześnie moim oczom ukazuje się piękny widok: otwarte wody morza, kilkunastu miotanych podmuchami wiatru kitesurferów, ostre słońce z jednej strony błękitnego nieba i ołowiane gnane tym wiatrem chmury z drugiej. Mocno naciskam na pedały a i tak nie daję rady jechać więcej niż 15 km/h. Droga do Klein Zicker prowadzi obok campingu dla surferów, czyli kawałka łąki nad samym brzegiem morza, gdzie wiatr nieustannie miota płachtami namiotów. Trzeba to naprawdę lubić, żeby zdecydować się na nocleg w tym miejscu. Klein Zicker kończy się zatoką dla samochodów, bo to już naprawdę koniec wyspy: dalej tylko klif i woda. Potwierdza to szyld piwiarni, głoszący, że to ostatnia „tankstelle” J Wieje tutaj niesamowicie a po wejściu na punkt widokowy na Lotsenberg otwiera się przed nami ekstra widok. Nie będę nic pisał; to trzeba zobaczyć i poczuć na twarzy… Piękne miejsce, ale muszę wracać. Po drodze łapie mnie jeszcze krótka ulewa, ale i tak było warto. Szkoda, że Edith nie zobaczy tego miejsca, tak sobie wtedy pomyślałem…




komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa eczes
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]