Rowerowa Rugia 2012, czyli wakacje bez samochodu ; dzień 7
-
DST
20.60km
-
Czas
01:30
-
VAVG
13.73km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od rana pada, ale z nadzieją na poprawę tak zmiennej tu przecież pogody wyruszamy w kierunku przylądka Kap Arkona. Dziś mamy osiągnąć ten przylądek i rozpocząć jazdę w dół mapy, lub jak mówią niektórzy uczestnicy do domu. Jest zimno, deszcz to wzmaga się to przycicha, ale nie jest chyba z gatunku tych co to ustaną. Jazda przez otwarte przestrzenie pól nie jest zbyt miła. Próbujemy nadrabiać miną i humorem, ale upierdliwie pada i pada. Na przylądku pada jeszcze mocniej i nawet widoków na morze nie ma. Potwierdza się to o czym mówili nam Aneta i Maciek: zerowa widoczność i upierdliwa woda w powietrzu. Edith wyciąga aparat tylko na chwilę, by pstryknąć kilka zdjęć. Trzeba stąd wiać, może kilkanaście kilometrów dalej będzie lepiej? Vitt, to mała miejscowość z uroczym kościółkiem, z której nie mamy ani jednego zdjęcia. Tutaj cierpliwość Edith uległa wyczerpaniu. Znów pada mocniej i zaczynamy przemakać my i przyczepka Pauli. Jedziemy wzdłuż morskiego brzegu (pewnie byłby ładny widok, ale dziś go nie ma) przez Goor, w którym można obejrzeć megalityczny grób z wielkich kamieni. Grób jest i deszcz też… Nagle w tej beznadziejnej szarej mgle wyłania się camping. Jest jak oaza na pustyni, jak pokusa nie do odparcia. Jest dopiero trzynasta, ale my już mamy dosyć jazdy. Poddajemy się… Robimy z Edith błyskawiczną akcję rozkładania namiotu w deszczu i o dziwo idzie nam to całkiem sprawnie. W tym czasie dziewczyny czekają w ciepłej i suchej recepcji. Deszcz pada nieustająco i na łące pojawiają się kałuże wody. Zastanawiamy się przez chwilę, czy nasz namiot wytrzyma takie ilości wody lecące z nieba, a zarazem cieszymy się, że już stoi i nie musimy szukać pod niego miejsca. Kolejne dwie godziny spędzamy w suszarni doprowadzając do stanu używalności (czytaj: suchości ) wszystkie nasze mokre rzeczy. Późnym popołudniem przestaje padać i wiatr rozgania chmury. Na chwilę wychodzi nawet słońce wystawiając nasze nerwy na mocną próbę. Schodzimy na piaszczysto-kamienistą plażę a potem przyjmujemy od sympatycznego sąsiada krzesełka ogrodowe. Proponuje nam nawet korzystanie do woli z przedsionka jego przyczepy. Paulina i Karolina niecierpliwie czekają chwili, gdy wiatr osuszy nieco ładny placyk zabaw i z radością go dopadają. Potem postanawiamy zrekompensować sobie nerwy i trudy dnia lodami i zimnym piwkiem… To był ciężki dzień, ale jak twierdzi recepcjonistka jutro nie będzie deszczu. Zobaczymy…