Rowerowa Rugia 2012, czyli wakacje bez samochodu ; dzień 1
-
DST
66.60km
-
Czas
04:46
-
VAVG
13.97km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień wyjazdu zapowiadał się słonecznie i ciepło. O 9:15 byliśmy już w pełnej gotowości bojowej i po krótkiej ostatecznej selekcji rzeczy, które już nam się do bagaży nie zmieściły wyruszyliśmy w komplecie w naszą pierwszą wyprawę. Dotychczas raczej wypadaliśmy na 2-3 dni z rowerami i samochodem; w tym roku postanowiliśmy dać sobie radę bez auta i kwatery „pod dachem”. Postawiliśmy na rowery i namiot. Jak będzie, czy podołamy, czy nam się spodoba taka włóczęga, czy dzieci zaakceptują takie wakacje ? Te pytania zadawaliśmy sobie wiele razy i wiele razy sami sobie na nie odpowiadaliśmy próbując rozwiać nagromadzone w nas samych wątpliwości, obawy. Teraz już nie było odwrotu: nadszedł 1 lipca i trzeba jechać. No to jedziemy…
Ustawiliśmy się w kolumnę: ja pierwszy z Pauliną w przyczepce, za mną Karolina i Edith jako zamykająca. Każdy dociążony: oprócz przyczepki mam sakwy i worek, Karolina targa namiot i dwa worki a Edith sakwy i torbę na kierownicy; na szczęście karimaty nic nie ważą J Ruch na drodze w niedzielny poranek znikomy i nawet pan od klejący billboardy, który zablokował ścieżkę za Zdrojami grzecznie robi nam miejsce. Bez większych problemów docieramy do centrum, by potem skierować się przez Park Kasprowicza w stronę J. Głębokiego i dalej ku granicy. Rowery ciężkie, ale jeszcze zapas sił duży, więc dopiero podjazd koło Teatru Kana lekko nas spowalnia i wyciska krople potu. Za Różanką wybieramy niewłaściwą dróżkę i wyjeżdżamy przy rozkopanej pętli w Lasku Arkońskim. Nic to, mamy czas i jesteśmy na wakacjach… Pierwsze problemy pojawiają się na ścieżce wzdłuż Al. Wojska Polskiego za jednostkami wojskowymi. Nie znamy tych rejonów, rzadko tu bywamy, więc każda dziura nas zaskakuje. W pewnym momencie rozpędzona Karolina (jest lekko z górki) wpada w poprzeczną koleinę, jej obciążony rower wywraca się a wraz z nim dzielna rowerzystka. Choć upadek wygląda groźnie, pomimo uwięzionej nogi na szczęście kończy się na strachu i otarciu. Przy Głębokim spotykamy znanego nam z wycieczek rowerowych Waldka. Chwila rozmowy i przerwa na lekki posiłek. Plażowicze już wysypują się z tramwajów, by poleniuchować w słońcu na plaży. My ruszamy dalej, bo przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Droga do granicy mija bez większych sensacji, jeśli nie liczyć lekkiego przytrzaśnięcia szyi Paulinki podczas zapinania pasa w przyczepce. Piękna słoneczna pogoda i przyzwoita ścieżka rowerowa a potem pusta asfaltowa szosa w lesie czynią jazdę wyjątkowo przyjemną. Przekraczamy granicę w Dobieszczynie i nie zatrzymywani przez przyczajony wśród drzew patrol Polizei dojeżdżamy do Hintersee. Jest ok. 14 i jesteśmy już głodni. Na ławeczce robimy dłuższą przerwę i zbieramy siły na dalszą jazdę. Wybieramy asfaltową drogę przez Gegensee i Ahlbeck, by uniknąć jazdy lekko pod górę leśną trasą do Rieth znaną nam z innych wycieczek w te rejony. W drodze do Luckow zrywa się wiatr, kłębią się czarne chmury (skąd one się tu wzięły???) i zaczyna lekko kropić deszcz. Gdy dojeżdżamy do campingu w Bellin nie ma już śladu po chmurach i na powitanie świeci słońce. O 16 jesteśmy już na łące campingu i rozkładamy namiot. Camping odnajdujemy niemal przypadkiem zatrzymując się by zorientować się w terenie. Potem okazuje się, że to ten camping, na którym zaplanowaliśmy nocleg a znak stał przy tablicy z nazwą miejscowości. Ten znak odkrywamy dopiero w domu… na zdjęciu. Na campingu nie ma zbyt wielu turystów: kilka namiotów i camperów, cisza i spokój. Prysznice płatne, ale bez limitu czasu i dostęp do infrastruktury bez zarzutu; rozczarowuje plaża nad Zalewem i słaby placyk dla dzieci. Ale to tylko przystanek na naszej trasie, więc nie narzekamy. Przygotowujemy pierwszy posiłek na ciepło, leżymy na piasku i odpoczywamy. W nocy rozpętuje się bardzo silna ulewa a wiatr od Zalewu wyje na linkach masztów jachtów i łódek zacumowanych w mini-porcie; coś (prawdopodobnie fał) dzwoni i uderza na którejś z łodzi ; nie śpimy z Edith zbyt dobrze tej pierwszej nocy…
Zdjęcia z wyprawy tutaj