Berliner Mauerweg - dzień pierwszy
-
DST
93.50km
-
Teren
23.00km
-
Czas
06:15
-
VAVG
14.96km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
No i stało się.Planowany od dawna wypad stałe się wreszcie faktem. Byliśmy w Berlinie wiele razy, ale nigdy nie widzieliśmy go z siodełka roweru. Postanowiliśmy połączyć przyjemne (jazdę rowerem) z pożytecznym (poznaniem kawałka historii tego miasta). Dlatego wybraliśmy szlak Berliner Mauerweg. Prowadzi on śladem muru, który na 38 lat podzielił miasto, ale co ważniejsze i smutniejsze rozdzielił ludzi i ich rodziny. Początkowo plan zakładał przejechanie trasy w trzy dni, ale wskutek wielu zdarzeń stał się ambitnym planem dwudniowym. Ruszamy więc w piątkowy ranek do miejscowości Hohen Neuendorf, gdzie dla nas zacznie się jazda po szlaku. Jedziemy razem z Krzyśkiem, który wyraził chęć przejechania z nami tej trasy. Pogoda idealna: słońce i bezchmurne niebo ; 15 kilometrów do Hohen Neuendorf mija szybko. Marinetta Jirkowsky: najmłodsza z ośmiu kobiet próbujących sforsować mur; miejsce gdzie chciała tego dokonać to nasz punkt startowy. 27 strzałów zakończyło jej 18-letnie życie i próbę wydostania się z „komunistycznego raju” NRD. Każde miejsce na Berliner Mauerweg ważne z punktu widzenia historii jest jednolicie oznakowane: pomarańczowy słup z nazwiskami ofiar, nazwą wydarzenia lub miejsca. Obok tablice ze zdjęciami i opisami po niemiecku i angielsku. Krzysiek nazwie je później „stacjami drogi krzyżowej” . Coś w tym jest, bo większość z nich opisuje smutne historie. Po wielu budynkach czy miejscach nie ma już śladu poza tymi właśnie tablicami. Ruszamy dalej asfaltową kolonnenweg, czyli drogą służącą dawniej do patrolowania granicy. Przez las powoli zarastający dawną tzw. ziemię niczyją (strefę śmierci) docieramy nad Kanał Odra-Havela. Mijamy fabrykę pociągów Bombardier, miejsce śmierci Franciszka Piesika (polskiej ofiary muru), posterunek kontroli wodnej i docieramy do jednej z niewielu granicznych wież obserwacyjnych. Grenzturm pełni teraz rolę muzeum. Stoi jak przestroga w tak pięknych okolicznościach przyrody, że aż trudno uwierzyć co tu przez 38 lat się działo. Dookoła zieleń, śpiew ptaków, wody kanału ze stateczkami turystycznymi. Wchodzimy do środka i nagle czar pryska: wewnątrz oryginalne wyposażenie (nawet fragment ściany z oryginalną szarą farbą z lat NRD), ekspozycja umundurowania, instrukcje dla żołnierzy, radiostacje, lornetki a w tle nagrania odgłosów z granicy: ujadanie psów, rozmowy żołnierzy, komendy no i strzały… Decydujemy się spojrzeć przez lornetkę i zaskoczeni jesteśmy jej parametrami: wszystko widać tak wyraźnie jak na wyciągnięcie ręki: na kanale widać kto prowadzi statek a gdyby ktoś usiadł na brzegu z gazetą, to moglibyśmy mu czytać przez ramię. Żadna ucieczka nie miała szans powodzenia. Nocą wszystko było rzęsiście oświetlone a na każdej wieży był reflektor-szperacz. Gdyby zawiedli ludzie była technika: sygnalizacja dźwiękowa, dymna a na niektórych odcinkach automaty strzelnicze. Jak bardzo trzeba było być zdesperowanym, by mimo świadomości tych zabezpieczeń jednak próbować? Ruszamy i przez pięknie pachnący iglasty las i docieramy do enklawy Fiechtewiese/ Erlengrund. To dopiero był absurd: za murem i tzw. strefą śmierci znalazły się ogródki działkowe należące do mieszkańców Berlina Zachodniego. Na podstawie specjalnych zezwoleń w określone dni w określonych godzinach mogli… zadzwonić do muru. Po szczegółowej kontroli przechodzili wydzielonym siatką korytarzem przez strefę śmierci i udawali się na działkę. Śmiać się czy płakać? W tym miejscu dotarło do nas, że mur oprócz wymiaru tragicznego miał i absurdalny. Kolejna absurdalna enklawa na naszej drodze to Eiskeller. Dzieci do szkoły jeździły pod eskortą żołnierzy. Opuszczamy piękne lasy i poruszamy się po obrzeżach Berlina to do niego wjeżdżając to znów opuszczając jego granice administracyjne. Po jednej stronie mamy West Berlin, po drugiej obszary NRD. Nawierzchnia zmienia się z asfaltowej na szutrową a my docieramy wreszcie do Sacrow nad Havelą i pięknego kościoła Heilandskirche nad jej brzegu. Jego wieża, która jest osobną budowlą była częścią muru…Objeżdżając jezioro Jurgnfersee docieramy do Poczdamu- miasta o równie ciekawej historii i architekturze jak Berlin. Tu niestety pogoda załamuje się: prawie godzinę spędzamy na przystanku chroniąc się przed ulewą. My czekamy, ale byli tacy co jechali dalej; np.: 5-latka na swoim rowerku z tatą pedałowali dalej jakgdyby nigdy nic. Szacun !!! Wreszcie ruszamy dalej i mijając kolonię drewnianych rosyjskich domków dojeżdżamy do ogrodów Neuer Garten. Na ich terenie mieści się jeden z licznych pałaców Poczdamu: Cecilienhof. To miejsce konferencji poczdamskiej, podczas której ustanawiano „nowy powojenny porządek”. Kolejnym punktem naszej trasy jest słynny most szpiegów, czyli Glienicker Brucke. Tutaj bywali agenci wielu wywiadów świata i nie miało to nic wspólnego z filmem. Po prostu co jakiś czas przeprowadzano na tym moście wymiany „spalonych” agentów jednego bloku wojskowego na „spalonych” wywiadowców drugiego bloku. Przystajemy na dłużej na moście i oddychamy prawdziwą historią podziwiając jednocześnie piękno mostu, Pałacu Babelsberg i innych zamków widocznych na tle lasów i ogrodów Poczdamu. Po kilku kilometrach docieramy do uliczek Babelsbergu, gdzie dominuje zabudowa willowa. Naprawdę piękne i wielkie wille nawet u Krzyśka (który jak wiadomo niejedna już willę i pałac widział) wywołują zachwyt. Trzy z nich mają szczególną historię: mieszkańcami ich byli czasowo Truman, Churchill i Stalin. „Wielka trójka” mieszkała tu podczas konferencji poczdamskiej. Dwa razy przejeżdżamy szukając właściwych budynków i podziwiając ich architekturę. Niestety, któremuś z lokatorów (ciekawe któremu…? Hm czyżby panu S. ?) chyba nie spodobało się to nadmierne zainteresowanie ich nieruchomościami. Zemsta była okrutna: „kapeć” w rowerze Edith; dla ułatwienia w tylnym kole. Strata czasu na przeczekanie ulewy i jeszcze na wymianę dętki ostatecznie i przedwcześnie kończą dzień pierwszy. Postanawiamy wrócić tutaj nazajutrz…
komentarze