Płonące lasy w okolicach Rieth
-
DST
25.10km
-
Czas
02:17
-
VAVG
10.99km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
Prognozy pogody były pomyślne jak na późną jesień: słońce i bez opadów postanowiliśmy więc zrobić małą wycieczkę z dziećmi. Było to tym łatwiejsze, że nie zasiedzieliśmy się poprzedniego wieczora na pokazie w Starej Komendzie no i odwiedził nas Maciej z K. z dziećmi. Maciej zaś ma busa z miejscem na rowery :-)) Po szybkim śniadaniu pomknęliśmy do Hintersee mijając po drodze znanych nam rowerzystów. Trochę byli zdziwieni naszym przyjaznym trąbieniem, gdyż nie znali z widzenia tego pojazdu. Około 11-tej w pięknym słońcu ruszyliśmy kawalkadą: Edith solo,Ja z Kruzenszternem Pauli, Kara solo , Janek solo i Maciej z follow-me Marianną. Droga do Rieth jak zwykle piękna przez las urzekała swoją jesienną szatą, więc raz dwa osiągnęliśmy punkt widokowy w okolicach stadniny Ludwigshof. Widoki na torfowiska Ahlbeck przepiękne, choć wiatr nie pozwolił się nimi długo cieszyć. Konie na wybiegu zawsze przyciągają wzrok i ...zatrzymują na dłużej. Tak było i tym razem. Potem znów wjechaliśmy w las, który chronił nas przed wiatrem i chłodem. Bardzo przyjemna jazda do samego Rieth, gdzie nagle zaskoczyły nas chmury i silny wiatr. Dawno nie byliśmy w tej miejscowości, ale pamiętałem, że w tutejszej świątyni zachowały się organy ze szczecińskiej fabryki Gruneberga. Nie udało mi się jednak wejść do środka mimo kilku prób. Teraz też kościół był zamknięty, pozwoliłem sobie tylko na refleksję, że jeśli będę za każdym pobytem w Rieth próbował, to w końcu mi się uda. Tak powiedziałem Maćkowi i postanowiliśmy jechać dalej ku wieży widokowej Riether Stiege, aby nie ostygnąć na wietrznej pogodzie do końca. Po kilku minutach już cieszyliśmy oko widokiem sinych wód Zalewu i...skąpanego w słońcu Nowego Warpna. Długo tam się wytrzymać nie dało pomimo ciekawej konwersacji z napotkanym Niemcem, który usilnie zapraszał nas do siebie...na wakacje. Wiatr i chmury pędzące po niebie utwierdziły nas w konieczności wizyty w kawiarni. Jeszcze krótka wizyta w pustej i opanowanej przez wiatr marinie i nagle słyszę: kościół otwarty! Faktycznie zjawiła się ekipa pań robiących porządki i mogłem wreszcie zajrzeć do wnętrza. Okazało się bardzo skromne jak na kościół ewangelicki przystało, ale mające swój urok za sprawą starej, wytartej i wykoślawionej podłogi. Takie podłogi zawsze mnie urzekają ; od razu mam ochotę ich dotknąć, by poczuć upływ czasu, usłyszeć kroki "tych co tu przed nami" w butach,bucikach, boso. Kawa i gorąca czekolada postawiły nas na nogi i ruszyliśmy w drogę powrotną. Mieliśmy wracać z drugiej strony torfowisk, ale obawialiśmy się wiatru na tamtejszych polach. Powrót tą samą drogą okazał się trafnym wyborem: takiego spektaklu światła, kolorów i odcieni dawno nie widzieliśmy. I my i nasi goście byliśmy zachwyceni. Nie ma tutaj co więcej pisać: trzeba tam się wybrać i na własne oczy zobaczyć.
Jeśli chcecie choć trochę popatrzeć tutaj są zdjęcia
Na koniec w Hintersee pakowanie rowerów tak płynne rano zamieniło się w godzinną niemal walkę Maćka i moją z rowerami; aż wreszcie przyszła Edith i rozwiązała problem :-) Tymczasem w Hintersee zapadł już niemal zmrok.