iskiereczka74 prowadzi tutaj blog rowerowy

"Witamy w dolinie, którą miłość stworzyła"

  • DST 80.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 17.84km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt Unibike Expedition
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 października 2012 | dodano: 15.10.2012

Pogoda prawie zgodnie z prognozą (prawie, bo zapowiadany deszczyk odpuścił)była idealna na tą przejażdżkę: słoneczko i kilkanaście stopni jeszcze powyżej zera. Już niedługo zaczną się jesienne przenikliwe zimne poranki i dni całę, ale póki co jedziemy. Startujemy z Gryfina przy jeszcze pochmurnym niebie tylko we dwójkę z Edith. Za mostem granicznym na Odrze zapowiedział się Hubert. Tzw. DDRiP pomiędzy dwoma mostami jest już w stanie daleko posuniętego rozpadu: pełna nierówności i dziur, poprzecznych zapadlisk, w których nagle może nam zostać koło. Za mostem nikt nie czeka i po kilku minutach ruszamy nagrywając się Hubertowi na "automacik". Znanymi ścieżkami podążamy przez puste nabrzeża Mescherin, mijamy "Eclesia sub cruce", i wjeżdżamy w las. Wita nas pięknym zapachem i półcieniem. Wspinamy się tak pod górkę, gdy telefon uprzejmie się rozdzwania. To Hubert, który jak się okazało "zakopał się" na Szlaku Bielika i teraz chce nas dogonić. Miłe spotkanie planujemy w lesie, lub w Gartz(Oder).Zastanawiam sie, gdy tak jadę tą ścieżką, że przecież jest też zbudowana z kostki, pod nia niewątpliwie tysiące korzeni a równa jest i gładka. W czym tkwi jej sekrecik? W porządnej podbudowie chyba, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy, gdy tak porównuję ją z dopiero co przejechanym "shitobrukiem" między mostami na Odrze. W Gartz chwile oczekujemy na Huberta i wspólnie wynurzamy się na tzw. "Patelnię", czyli suchego przestwór oceanu nadodrzańskich łąk. Zgodnie z przewidywaniami panuje tam "wmordewind", ale na razie sił nam staje. Pustawe są jesienią te tereny nad rzeką, ale ich piękno pozostaje niezmienne. Gadając o tym i owym dojeżdżamy do miejsca zwanego "See Schwalbe" (a łabędzi na nim ani śladu), gdzie króluje hałas i ruch tysięcy ptaków. To gęsi(?)zbierają sie przed odlotem, sejmikują, trenują loty i... walczą o władzę. Jedną z takich walk obserwujemy z uwagą popijając kawę. Tonacja gęgolenia co zauważa Hubert zmienia się podczas tej walki, by powrócić do poprzedniej, gdy jasne już jest "kto rządzi". Ruszamy dalej, bo czas biegnie nieubłaganie. Tuż przed Schwedt, aby uniknąć jazdy przez to miasto Hubert przeprowadza nas na druga stronę kanału na śluzą. I tutaj dopiero się zaczyna: "wmordewind" ogranicza prędkość, rozmawiać to już się w ogóle nie chce; z tęsknotą wypatruję mostu, by się stąd wydostać. Wreszcie jest wyjazd i odbijamy na Polskę. Po krótkiej przejażdżce "shitobrukiem" (a jakże!)i "pokonaniu" przejścia granicznego, którego wygląd jest już nieco przygnębiający jesteśmy w Krajniku. Zaraz za mostem skręcamy w prawo i jadąc wzdłuż rzeki dojeżdżamy do Doliny Miłości. Dolina okazuje się być najpierw... stromym wzgórzem, pod które trzeba się wepchnąć z rowerem. Dogodniejszy wjazd odkryjemy opuszczając to miejsce. Póki co wpychamy rowery i po dotarciu na ścieżkę zaczynamy zwiedzanie. Najpierw Wzgórze Altany z kamieniami poświęconymi założycielom rodu von Humbert, skąd byłby ładny widok na rzekę, gdyby nie zasłaniające go drzewa.Stąd jedziemy na Wzgórze Pamięci, na którym znajdujemy kamienny stół z pierwszymi słowami hymnu Niemiec (tak tak tymi znanymi światu słowami )oraz liczne głazy pamiątkowe z wyrytymi nazwiskami ludzi zasłużonych w kulturze, polityce i na wojnie. Fajne miejsce z pięknym widokiem na dolinę Odry. Po krótkim posiłku i rozmowie w tym ciepłym i zacisznym miejscu sprowadzamy rowery stromą ścieżką w dół. Po kilkudziesięciu metrach można już jechać. Docieramy do drogi wyprowadzającej nas przyjemnym i szybkim zjazdem z parku ku rzece. Tu odkrywamy jeszcze miejsce zwane Basztą, które teraz jest już tylko punktem widokowym. Jako, że czas zaczyna nas naglić zostawiamy je sobie na kolejna wizytę. Ruszamy znaną nam trasą w drogę powrotną z krótkimi postojami na uzupełnianie płynów i sił. Mieliśmy z Edith apetyt na sfotografowanie eksplozji jesiennych kolorów, a tu niespodzianka: wciąż jeszcze dominuje zieleń. Nic to jednak; byliśmy zadowoleni z dotarcia do tego miejsca, które już raz próbowaliśmy odwiedzić. Wiemy też, że musimy tu powrócić z większym zapasem czasu, aby spenetrować je do końca. Na Jeziorze Łabędzim nadal zero łabędzi, ale i gęsi mniej. Odleciały już czy tylko schowały się na noc? W drodze powrotnej jechało się "z wiatrem" i Hubert bez problemów zdążył na planowany pociąg. Pociąg, który Go nie zabrał, ale to już inna historia. Dobrze, że miał "za chwilę" drugi i szczęśliwie powrócił do domu.
Zdjęcia można zobaczyć tutaj




komentarze
iskiereczka74
| 15:48 wtorek, 16 października 2012 | linkuj Jedna rzeźba została skradziona i do dziś się nie odnalazła a druga jest zdaje się u konserwatora zabytków :-(
Hubi75
| 20:53 poniedziałek, 15 października 2012 | linkuj Misiacze już zapadają w zimowy sen? Nie za wcześnie;)?
Wycieczka super, ale musimy tam jeszcze znaleźć te stawy i rzeźby następnym razem.
iskiereczka74
| 20:29 poniedziałek, 15 października 2012 | linkuj Szkoda "Misiaczki", że Was nie było :-(
rowerzystka
| 14:16 poniedziałek, 15 października 2012 | linkuj Kolejna wycieczka za dwa-trzy tygodnie, gdy drzewa nabiorą pięknych, złoto-rdzawych kolorów jesieni :)
Misiacz
| 09:58 poniedziałek, 15 października 2012 | linkuj A nam się "przyspało", choć mieliśmy nastawiony budzik i przyszło nam realizować plan zastępczy ;).
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa byloi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]