Rodzinny wypad do Lubczyny i nieświęty Święty
-
DST
51.80km
-
Czas
03:39
-
VAVG
14.19km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Unibike Expedition
-
Aktywność Jazda na rowerze
To był piękny, słoneczny i gorący dzień. Wybraliśmy się na zaległy wyjazd nad Jezioro Dąbie do Lubczyny. Dołączyły do nas jeszcze dwie rodzinki, więc zebrało się nas 11 osób. Spotkaliśmy się pod Mostem Pionierów i ruszyliśmy do Dąbia. Na Przestrzennej dołączył jeszcze jeden rowerzysta i leniwym rodzinnym tempem pojechaliśmy ku Lubczyńskim Łęgom. Piękne zielone łąki towarzyszyły nam na większej części trasy a i wiatr był sprzyjający.Zupełnie inny widok niż zimą, gdy byliśmy tu z Edith.Bardzo przyjemnie się jechało a jedynym niemiłym akcentem była... wizyta w sklepie w Pucicach, gdzie głównym towarem były jak za komuny puste półki. Dzieci musiały wstrzymać swój apetyt na lody a i dorośli nie byli zachwyceni. Na szczęście sklep w Lubczynie zaspokoił nasze pragnienia. Odwiedziliśmy lapidarium, które było strasznie zarośnięte trawą po kolana. Wygląda na to, że łatwiej "coś" zrobić niż później utrzymać to w należytym stanie. Wstyd dla władz gminy i miejscowej społeczności. Na ładnej plaży spędziliśmy dwie godziny. Dzieci mogły pobawić się w piasku i wodzie (a byli odważni, byli...)oraz na placu zabaw. W drodze powrotnej jedna z rodzin pojechała "swoja drogą". Wiatr na Łęgach teraz stał się "wmordewindem" i choć był gorący mocno utrudniał jazdę nawet dorosłym. W Czarnej Łące nagle wyjechał z bocznej drogi wóz zaprzężony w konia. Myślałem, że takie środki transportu funkcjonują już tylko na wschodzie kraju. Po drodze do Dąbia zatrzymaliśmy się za Załomiem w Alei Dębów Szypułkowych, żeby zrobić sobie zwyczajowe zdjęcie. Szkoda, że okropny fetor psuł pozytywne wrażenia wywołane ogromnymi drzewami. Gdy chcieliśmy wyjechać na szosę znaleźliśmy się w "centrum" kolumny kilkudziesięciu rowerzystów-pielgrzymów jadących ze Śniatowa do Dąbia. Byli bardzo radośni, ale jeden z ich przewodników na ścieżce na ul. Szybowcowej popisał się skrajną głupotą. Wyprzedzał "na trzeciego" i niemal doprowadził do czołowego zderzenia z jadącymi z przeciwka. Na pewno nie był on Święty, choć tak głosił napis na jego kamizelce. Poczułem się jak na drodze do Świnoujścia z pędzącymi na oślep furiatami za kierownicą śpieszącymi się nie wiadomo gdzie. Ten się śpieszył do... kościoła na Goleniowskiej. Dwóch pielgrzymów tak się do nas przykleiło, że dopiero koło jeziora w Dąbiu "zaskoczyli", że jadą z niewłaściwą grupą :-) Spokojnie dotarliśmy do mostu, gdzie pożegnaliśmy znajomych. Sami po drodze do domu udaliśmy się jeszcze na "zasłużone" lody.
komentarze